poniedziałek, 17 września 2012

Wrzód na.. ;)

Długo nie pisałam, dużo się działo.
Wróciłam do pracy, miałam urlop, usg połówkowe i wiele innych radości, ale nie tylko.
Zastanawiałam się po co chcę (i czy chcę) tu jeszcze być, istnieć, pisać. Różnie wychodzi ;) Różnie wychodzi, ale głównie jest to miejsce tylko i wyłącznie dla mnie, więc czemu by nie zostać.
Tak to jest, że jak dzieje się dużo dobrego w naszym życiu to nie koniecznie musimy o tym pisać całemu światu. Czasem nie mamy czasu, bo chcemy jak najdłużej i jak najbardziej intensywnie przeżywać te chwile radości. Ja tak mam. Z chwilami tymi nienajlepszymi już trochę inaczej jest. Zależy jakie "to" zmartwienie jest "obszerne".
Ostatnio wiele się kłócę z mężem o jego brata. Zalazł mi za skórę chłopak, no ;) A ja, nie umiejąca powstrzymać się od komentarzy kobita, mówię mojemu męzowi za wiele złych rzeczy na jego temat. W zasadzie same nieprzyjemne rzeczy, ale tylko takie przychodzą mi na myśl, jak myślę o tymże człowieku. A mąż- staje dzielnie w obronie brata. No właśnie. I co wtedy? Wtedy kłótnia jeszcze większa gotowa, bo jakto, ja w ciąży- nie mogę się denerwować (wszyscy mi to powtarzają), a tu broni się kogoś, kogo nie lubię. Kłótnie o to (oczywiście nie codziennie ;)) trwają od 4 miesięcy. Doszło do tego, że znienawidziłam całkowicie postać brata męża, a tu za tydzień jego wesele. Na które muszę przejechać 1400km... Oczywiście nie chce mi się, ale oprócz tego, że mi się nie chce, czuje olbrzymie zdenerwowanie, wkurzenie, zniechęcenie... Czuję, że przez niego oddaliłam się z mężem, że jego temat zniszczył w części moje małżeństwo. Czuję się bezsilna, bo czy pojadę, czy nie, to stres i wkurzenie towarzyszyć będą mi ciągle. A to źle wpływa na dzidzię :( Już nie mówiąc o tym, że czasem mam też tak dość męża, że wyjechałabym daleko stąd sama... saaaaaaaama, bez niego i jego braciszka i tych myśli i kłótni, daleko, daaaaleko...
No taki mały wrzód na ... się zrobił ;)

piątek, 13 lipca 2012

USG genetyczne

Takie usg, tu, gdzie mieszkam, to standard. Jest wykonywane każdej pacjentce wraz z testem krwi.
Wiele czytałam na ten temat. Robić- nie robić. Mąż i teściowa od samego początku byli przeciwni. Wiedzieliśmy, że ciąży w żadnym przypadku nie usuniemy. Mimo to, ja chciałam wiedzieć. Tłumaczyłam mężowi, że to bardziej dla uspokojenia własnych myśli. On mi tłumaczył, że jak coś wyjdzie w badaniach nie po naszej myśli, będziemy się tylko bardziej denerwować. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że nawet jeśli nasza kruszynka byłaby chora, to wolałabym wiedzieć to wcześniej i móc się do tej sytuacji przyzwyczaić. Mówiłam mu o aspektach zdrowej ciąży, że matka po porodzie czasem cierpi na depresje poporodową, że może być bardzo ciężko, a taka wiedza w naszym przypadku może mi tylko pomóc się oswoić z sytuacją bądź też uspokoić na cały okres dalszego oczekiwania na maluszka.
Nie trafiłam do męża. Podpisaliśmy deklaracje, że nie życzymy sobie usg genetycznego.
Nie wiem czemu, ale na tym usg nie potrafiłam w ogóle się cieszyć z tego, że widzę własne dziecko. Jest śliczne, najpiękniejsze po słońcem już teraz, ale łzy mi leciały i lecą dotąd, że pozostało mi tyle tygodni niepewności. Mąż uradowany. Wszystkim wokół opowiada jaka dzidzia jest piękna. Tylko ja nie potrafię, mimo iż piękna jest.
Każdy jest inny... Ja po prostu chciałam wiedzieć...

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Doradzacze...

Zacznę od tego, że chciałam powiedzieć o ciąży najbliższym dopiero po skończeniu 12 tygodnia ciąży. Mąż natomiast był tak szczęśliwy, że od pierwszych dni po kilkanaście razy dziennie pytał mnie, kiedy powiemy rodzicom. Wkońcu kiedyś uległam i widząc, że tak bardzo mu na tym zależy, możemy to powiedzieć już. Tak też się stało. Dowiedzieli się więc oni zaraz na początku ciąży. Ponieważ nie mieszkamy w Polsce, kontakty utrzymujemy z rodziną przy pomocy skype'a. Co drugi dzień słyszałam pytanie jak się czuję. Początkowo czułam się super. Jednak już wtedy zaczęło się doradzanie:
- "Nie powinnaś teraz dźwigać, idź na L4. Nie możesz narażać dziecko i siebie na taki wysiłek" (pisałam wcześniej, że dźwigać muszę sporo, bo czasem i ok 70kg naraz). Nie pomagały tłumaczenia, że tutaj jest to dozwolone i nikt nie dostaje z tego powodu zwolnienia lekarskiego.
Od kiedy zaczęły się nudności i wymioty, po któych straciłam na wadze i byłam tak słaba, że nie byłam w stanie pracować, poszłam na zwolnienie lekarskie. I się zaczęło. Dzienne pytania: "jak się czujesz". Jak się czułam-wiadomo, skoro na zwolnieniu jestem do dnia dzisiejszego. Po 3 dniach od kiedy poszłam na L4 (bo nie jadłam) zaczęło się. Istny armagedon:
- "Musisz jeść. Pomyśl o dziecku.."
- "Jakto nie jesz mięsa???? A dziecko? Teraz tego potrzebuje!! Musisz zatkać nos i JEŚĆ"
- "Nie jesz obiadów????? Jakto????? Przecież ciepły posiłek w ciągu dnia to podstawa żywienia"
- "Jaki jadłowstręt??? To jedz z zatkanym nosem, myśląc o dziecku"
- "Schudłaś???? Jakto? A co z dzieckiem???"
- "Nie pijasz mleka teraz? A jogurty? Też nie?? A dziecko? Przecież ono się teraz rozwija! Potrzebuje nabiału!"
- "Leżysz ciągle w łóżku???? To kto gotuje????? A co na to mąż????"
- "Musisz być bardziej aktywna. Wyjść na spacer po okolicy. Dziennie"
- "No wiesz co. Jakto nie możesz i nie musisz się teraz zmuszać do jedzenia. Jesteś w ciąży i powinnaś jeść więcej niż zawsze. Dziecko tego potrzebuje. Powinnaś się przemóc. Zresztą jesteś pielęgniarką i wiesz. Ale zrobisz jak uważasz...."

Pomijam pytania, które zadawane mi są za każdym razem, kiedy rozmawiam z Teściową (bo główną doradczynią jest właśnie Teściowa i moja Babcia, tyle, że z Babcią o wiele rzadziej rozmawiam;)) typu:
- Co dziś jadłaś?
- Co robiłaś cały dzień?
- Gdzie byłaś na spacerze?
- Jeszcze masz L4? Nie nudzisz się? To co Ty robisz całymi dniami?

We mnie się gotuje.. Z mężem umiem sie po takiem rozmowie pokłócić... Mam dość siebie i tego, że się denerwuję, co ma wpływ na dzidzie :/
I tylko na skype'ie rzadziej bywam...;)))

A to dopiero początek !

piątek, 15 czerwca 2012

widziałam!

Widziałam! Ach, widziałam!
Popodziwiałam piękne kształty dzidzia! Jest najśliczniejszym, najkształtniejszym dzidziolkiem. W dodatku z najpiękniejszym serduszkiem!
Nawet myślałam, że moje mdłości przeszły! Cieszyłam się jak dziecko, że widząc dzidzie zadziałała psychika ma i od tejże chwili nudności pójdą w kąt a zawita wkońcu jedzenie!
No ale się pomyliłam ;) Nudności, jadłowstręt i wieczorne rwanie (inaczej nazwać tego już nie mogę) powróciło ze zdwojoną siłą;/ A przez 10 minut czułam się jak nowonarodzona, chętna do życia, chętna do jedzenia, mająca apetyt (sic!) kobieta...

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Jest dobrze, bo musi :)

Któż powiedział, że będzie łatwo..;)
Nikt! I jest jak jest:)

Nudności- nadal uciążliwe. Dostałam tabletki. I wolne do piątku, by się pozbierać. Biorę więc je. Jest trochę lepiej, ale apetyt to nie wróci chyba długo ;) Zastanawiam się jeszcze, jak mam pracować z tak podłym samopoczuciem. Nie wiem. Lekarz mówi, że wymioty są normalne i to nie choroba. Mogę więc śmiało jeździć autem ponad 100km dziennie i wykonywać pracę w ruchu (który de facto nasila nudności). Ten sam lekarz stwierdził, że moja niedowaga ponad 10kg, która w obecnym stanie się pogłębia, również nie jest problemem. Skoro zawsze byłam szczupła, a wręcz chuda (ale i zdrowa i silna), to teraz 2-3 kg mniej nie robią żadnej różnicy. Dowiedziałam się, że martwić się mogę zacząć jak zejdę poniżej 40kg... No ok. To jeszcze 6 mi brakuje. Uff. W dotychczasowym tempie utraty wagi 2kg/tydzień mogę więc nadal bez żadnego problemu pracować 3 tygodnie. Pracodawca się ucieszy! ;)
No więc kombinuję, co zrobić, by przeżyć ;) No ale, kto powiedział, że będzie łatwo? :)

sobota, 26 maja 2012

ekm...

Dopadły mnie:(

Nie wiem, czy któraś z Was też tak ma, bo ja jestem jedynym znanym mi takim przypadkiem... Yyyy- no nie lubie bardzo wymiotować... Tak bardzo, że jak tylko dopadają mnie mdłości (z jakiegokolwiek powodu), to leże nieruchomo nawet i 5 godzin, by tylko nie "heftnąć". Jak na złość, po pierwszych pięknych, energicznych 2 tygodniach ciąży dopadły mnie mdłości :( Trwać mogą i cały dzień, od rana do wieczora, a w zasadzie w nocy też :( Do jedzenia minimalnych ilości się zmuszam. Nic nie pomaga... a te upały jeszcze pogarszają sytuacje.
No ale... najlepsze w tym wszytskim jest to, że MUSZĘ chodzić do pracy... A moja praca polega na wizytach w domu pacjenta. Przewrażliwiona na "zapachy" zastanawiam się czasem, jak nie "heftnąć" na osobę, którą się w danym momencie zajmuję....
Wymyśliłam już szereg działań:
- wstrzymujemy powietrze na jak najdłuższy czas
- oddychamy przez buzie (nigdy! przez nos!)
- skupiamy uwagę na czymś zupełnie innym, najlepiej namacalnym (ja np. na bólu piersi, które nie dają mi o sobie zapomnieć)
- głośno mówię (nie wiem dlaczego to tak, ale czasem działa)
- przeklinam w myślach na swój los i obiecuję sobie, że jeszcze dziś znajdę lekarza, który mnie zrozumie i da l4 :D

Jakieś inne pomysły?


poniedziałek, 21 maja 2012

Wiem, że nic nie wiem...

To, że Belgia to nie Polska- to wiedziałam od dawna ;)
To, że maja inną kulturę- to wiedziałam.
To, że istnieją różnice w wyposażeniu medycznym- tego w zasadzie się mogłam spodziewać i się wkońcu przekonałam sama.
Ale tego, że istnieją inne standardy postępowania z cieżarnymi- no tego to się dowiaduję teraz.

Jakie różnice?
-1 wizyta kobiety ciężarnej u ginekologa, a właściwie u położnej! to 8-9 tydzień.
-1 USG to 10-12 tydzień.
-Podczas całej długości ciąży USG wykonywane jest 3 razy (i nie ma zmiłuj się, no chyba, że rzeczywiście coś się dzieje)- tak było kiedyś (jak jeszcze w Polsce pracowałam w służbie zdrowia) w NFZ też, więc mogę to przyjąć do wiadomości (choć te 1 usg chyba jednak wcześniej było)
- rozpoznanie ciąży następuje przez lekarza domowego na podstawie wyników badania krwi
- ciąża to stan naturalny, więc można pracować i dźwigać (ja np. muszę sama dzwigać do 70 kg naraz (tyle ile waży człowiek)) Nie jest to więc przeciwskazaniem, by przesunąć ciężarną na inne stanowisko pracy czy też dać jej zwolnienie lekarskie).

Wiem, że skoro takie standardy są to jakieś dane za nimi przemawiają. Jestem wychowana w Polsce. W Polsce studiowałam pielęgniarstwo, więc jestem przyzwyczajona do standardów polskich!
Teraz za to muszę zmienić tok myślenia, by nie zgłupieć i nie zamartwiać się ;) Myślenie pozytywne- czas start!